Dzień 2.
Drugiego dnia mieliśmy płynąć na całodniwoy rejs po okolicznych wysepkach. Niestety pogoda rano była fatalna wię rejs przesuneliśmy na następny dzień. Na wycieczkę miała też płynąć parka z Ukrainy, którą poznaliśmy w drodze na wyspę. Około południa pogoda się poprawiła i zdecydowaliśmy się wszyscy wynająć kajaki i popływać. Nasi nowi znajomi są fotografami i zaproponowali nam sesję podczas pływania, nie odmówiliśmy :)
Kajakami poplynelismy kilka dziesiąt metrów od portu do miasteczka na wodzie gdzie jest ok 250 domów i ponad 600 mieszkańców. Przy i pod domami mieszkańcy mają swoje zagrody podwodne, w których pływają ich ryby i inne owoce morza, które później sprzedają. Jest to całkiem sprytne rozwiązanie, bo ryby pływają w swoim naturalnym środowisku, mają tylko ograniczone terytorium. Co ciekawe każde domostwo ma psa, który pilnuje więc nie można zbyt blisko podopływać:)
Wieczorem wybraliśmy sie ponownie w czwórkę na kolację aby spróbować lokalnego dania: Lau Hai San. Są to owoce morza, warzywa oraz makaron, które się samemu gotuje w przygotowanym wcześniej bulionie. Podobno potrawa ta powstała za czasów kolonialnych, gdy Francuzi narzekając na lokalne jedzenie poprosili o surowe owoce morza i garnek żeby po swojemu przygotować sobie posilek:)
Smakowało nam baaaaardzo:)
Dzień 3.
Tego dnia pogoda dopisała i mogliśmy wypłynąć na wycieczkę (koszt na jedną osobę to 350.000 VNG). Powodem, dla którego wbraliśmy się na tę wycieczkę było to, że chcieliśmy zobaczyć słynne Ha Long Bay. We własnym zakresie nie da się tego zrobić.
Zostaliśmy zawiezieni do portu i wsadzeni na statek. Nawet każdy dostał kawę:) Podczas dziewięcio godzinnego rejsu pływaliśmy kajakami, byliśmy na wyspie małp, byliśmy w knajpie na wodzie, jedliśmy obiad na statku, nawet chwilkę pospaliśmy :), był też czas na kąpiel w morzu. Mieliśmy być w miasteczku na wodzie, ale dziwnym trafem tam nie dotarliśmy :) (najlepiej wynająć kajaki i samemu tam popłynąć, my tak zrobiliśmy dzień wcześniej - naprawdę warto).
Plusem zorganizowanych wycieczek jest to, że można poznać nowych ludzi i wymienić się doświadczeniami z różnych miejsc w Azji, lub po prostu miło spędzić czas:)
Wieczorem gdy jedliśmy kolację w lokalnej knajpie (pisząc lokalna knajpa mam na myśli miejsce gdzie nie jedzą biali, a jedzą tylko miejscowi) zostaliśmy poczęstowani bimbrem, nie dało się odmówić :)