Wczoraj z samego rana dojechaliśmy do Sa Pa. Byliśmy wykończeni po podróży i jak tylko weszliśmy do hotelu to poszliśmy spać.
Podróż miała wyglądać nastepująco: autokar, prom, autokar (sleeper)bezpośredni do Sapa. A wyglądała tak: autokar, prom, autokar, samochód osobowy, autokar (sleeper), bus. Jakie kolwiek rozmowy z Wietnamczykami nie przynosiły efektu, ponieważ nie mówili po angielsku. Prowadzili nas jedynie do kolejnego środka transportu.
Po południu zebraliśmy się i wypożyczyliśmy skuter za 150.000 VNG za 1,5 dnia. Pojechaliśmy poza miasto podziwiać tarasy ryżowe i nie zawiedliśmy się :) pomimo tego, że najbardziej zielone są w porze deszczowej czyli (czerwiec, lipiec)to wyglądają przepięknie :)
Dzisiaj z samego rana pełni energi pojechaliśmy kontynuować zwiedzanie tarasów. Wjeżdżaliśmy do wiosek rolniczych i przyglądaliśmy się domostwom oraz codziennemu życiu miejscowych. Mieszkańcy Sa Pa różnią się wyglądem od typowych Wietnamczyków. Przypominają Mongołów. Tak jeździliśmy i jeździliśmy i dojechaliśmy pod granicę z Chinami do miejscowości Lao Cai. Gdy wjeżdżaliśmy do miasta złapaliśmy gumę w przedniej oponie. Na szczęście warsztat skuterów był naprzeciw zdarzenia :) Okazało się, że pękła dętka przy wentylu i nie obeszło się bez nowej. Koszt usługi 100.000 VNG.
Po naprawie koła ruszyliśmy w stronę przejścia granicznego. Okazało się, że nie mamy paszportów aby przejść do Chin, a nawet gdybyśmy je mieli to aby przejść to potrzebna jest wiza :) (tak nam powiedzieli :)) Zrobiliśmy kilka fotek Chińskiej strony i zawróciliśmy w stronę Sa Pa.