W Kalkucie poznaliśmy nowy wymiar poruszania sie pojazdami po drogach. Autobusy maja zawsze pierwszeństwo, nie dlatego ze reszta uczestników drogi jest kulturalna, dlatego ze autobus jest duzo większy i poprostu zjeżdża gdzie chce. Sygnalizuje to nie kierunkowskazem, a klaksonem. Ten kto jest mniejszy musi ustąpić. Świadczą o tym zarysowania na bokach autobusów (!)
Od dwóch dni spacerujemy po Kalkucie.
Odwiedziliśmy Victoria Memorial, który znajduje sie Ok 2km od hotelu. Jest to pałac wybudowany na cześć królowej Wiktorii. Budowla jest ogromna, a uwinęli się z robotą prawie w 20 lat. Otoczona jest ogrodami, które nie są wyjątkowo piękne, kilka grządek kwiatów i trawa, ale przynamniej jest czysto i można posiedzieć na ławce w cieniu. Jak na Indie dają radę;) wejście dla jednej osoby to 200 rupii i w tej cenie można tez wejść do środka pałacu, ale nie ma tam zbyt wiele do oglądania.
W drodze do domu matki Teresy natknęliśmy się na "coffee day global" czyli prawie europejską kawiarnię, gdzie kawa smakowała jak prawdziwa kawa;) wydatek jak na Indie spory, bo za masala tea, kawę i coś co się nazywało brownie, a nim nie było zapłaciliśmy lekko ponad 300 rupii. Szaleństwo!:) wypicie prawdziwej kawy po 3 tygodniach bezcenne:)
Dotarliśmy do domu matki Teresy o 13 i sie okazało ze maja przerwę od 12 do 15;) dzisiaj przeszliśmy juz ponad 6 km wiec dopiero jutro sie wybierzemy. W drodze powrotnej googel maps pokazało krótsza drogę do naszego hotelu, o jakaś 1/3. Wąska ulica przechodziła przez dzielnice muzułmańską. Poczuliśmy się jak nie w Indiach. Byliśmy bardziej obserwowani niż zazwyczaj, co nie było do końca przyjemne (pomimo tego ze Agatka była w długiej sukience, a ramiona miała owinięte chustą).
Wieczorem wybraliśmy się na bazar, a na celowniku były spodnie a'la alibaba (dla Agatki z okazji imienin:) ) miejscowi sprzedawcy osiągneli kolejny poziom grzecznie mówiąc oszustwa:) spodnie, które na naszej ulicy można kupić od 150 do 250 rupii, oferowali nam za jedyne 600 rupii:) jak uświadomiliśmy im, ze znamy prawdziwa cenę i na dodatek wiemy gdzie za taka możemy kupić, zostaliśmy grzecznie wyproszeni, a kumpel sprzedawcy szedł za nami i mówił kolejnym "No sejl";) jeden z obserwujących całe zajście podszedł do nas kilka stoisk dalej i zaproponował spodnie w normalnej cenie w swoim sklepie;)
Było to dość zabawne, bo rozmowę przeprowadzał z nami w pełnej konspiracji;) jak doszliśmy do jego sklepu okazało się ze 4 lata temu kupiłem tam koszule:)
Bardzo polecam, koszula po kilku praniach nawet daje radę;)
Mimo wszystko chwilę musiałem się targować i z 350 urwałem 100 rupii;) Agatka w niebo wzięta;)
Po zakupach odwiedziłem fryzjera. Stres był duży, ale na szczęście mnie nie skrzywdził;) najbardziej się bałem o brodę, ale ściął zgodnie z instrukcją;)
Trzeba przyznać, ze Hindusi bardzo dbają o fryzury. Nawet gdy maja na głowie resztki włosów:) są niezłymi fryzjerami, trochę styl nie ten, ale jak się poprosi to zetną jak trzeba:) cała przyjemność 170 rupii wiec nie można narzekać:)
P.s. Zmieniliśmy pokój, nie jest taniej jak obiecywał menago naszego "hotelu" ale za to jest zdecydowanie lepszy:)