W Ho Chi Minh poczuliśmy się dobrze. Może dlatego, że po Kambodży wszędzie jest fajniej, może dlatego, że mieliśmy fajne towarzystwo ( zapoznaną w autobusie Anię, zwaną rownież szogun. em, której energia i dobry humor nie opuszcza nawet na chwilę). W Sajgonie ( jest to dawna nazwa tego miasta) warto spędzić przynajmniej dwa dni. Miasto jest w miarę czyste ( są kosze na śmieci!) i wyglada inaczej za dnia i wieczorem.
W ciagu dnia warto odwiedzić muzeum Wojny. Można zobaczyć tam broń, którą posługiwali się Amerykanie w czasie wojny i zdjęcia ofiar. Jest tam też sporo informacji odnośnie tego konfliktu z punktu widzenia Wietnamu.
Warto też się wybrać na Market Square, gdzie można kupić ubrania wszystkich marek, oczywiście niektóre to oryginalne kopie:) My niestety trafiliśmy tam tuż przed zamknięciem (20 godzina) ale udało się kupić kilka fajnych ubrań:)
Nigdy w życiu nie widzieliśmy tyłu skuterów na ulicach co tutaj. Jest to armia, która porusza się z każdej strony na raz i jest naparwdę niebezpieczna. Oczy trzeba mieć do okoła głowy.
Wieczorem w parku, który znajduje się niedaleko ulicy, na której mieszkaliśmy Bui Vien, otwierają się przeróżne stoiska z jedzeniem i piciem. Można spróbować miedzy innymi krokodyla z grilla (nie czuje, że rymuje :> ) My się odważyliśmy i nie był zły, jednak troszkę żylasty. Smak przypominał kurczaka zmieszanego z kalmarem.
Przed zakupem jakiegokolwiek posiłku trzeba uzbroić się w cierpliwość, ponieważ jest straaaasznie gorąco, a ludzi jest tyle co w niedziele na placu Świebockim we Wrocławiu;)
Na naszej ulicy jest pełno małych knajpek, które mają wystawione stoliki na chodniku, więc trzeba przemieszczać się ulicą, po której pędzą skutery. Życie nocne trwa do 4 nad ranem lub nawet dłużej. Nie da się ukryć, że miasto tętni życiem.
Nasz hotel też się zmieniał w zależności od pory dnia;) Gdy było jasno był to sklep z garniturami szytymi na miarę i hotel, a wieczorem przemieniał się w knajpkę. To się nazywa dywersyfikacja biznesu!;)
W Ho Chi Minh spędziliśmy niedzielę wielkanocną i na śniadanie udaliśmy się na pobliski targ, gdzie oprócz zakupu warzyw i owoców można również zjeść lokalne jedzenie w bardzo miłej atmosferze ( większość Wietnamczykowi jest bardzo pogodna i chętnie żartują). Zamówiliśmy ryż z rybą i kurczakiem, zupę z dyni oraz jajko na twardo. Zaskoczył nas jego smak, bo był słodki, a białko było żółtawe. Prawdopodobnie było gotowane w herbacie. Całe jedzenie było pyszne. Zamówiliśmy jeszcze zielona herbatę i Wietnamska kawę, które są wyjątkowo dobre:) za takie przyjemności zapłaciliśmy ~18zł.
W Wietnamie można smacznie zjeść, a ceny są jak zwykle zależne od miejsca. W gar kuchni można zjeść za 5zł, w knajpach od 10zł w górę na osobę.
Jutro jedziemy dalej, wraz z Szogunem do nadmorskiej miejscowości Mui Ne, która podobno jest mekką dla kite i windsurferów. Bilet na jedną na osobę to 6$. Oczywiście można kupić drożej:)