Mija czwarty tydzień pobytu w Uluwatu. Przez ten czas nasze tempo naszego życia mocno spadło i głównie się obijalismy, ale po kolej :)
Zaraz po przyjeździe poszliśmy do Kiki Homestay, w którym poprzednio mieszkała Agatka. Planowaliśmy być tam cały pobyt więc mieliśmy mocny argument aby wynegocjować dobrą cenę ;) skończyło się na 160.000 rupii za dzień ze skuterem.
Dni głównie spędzaliśmy na plażach takich jak:Padang Padang, Thomas, Bingin, Dreamland, Balangan. Jednak maszyn faworytem była plaża Nyang Nyang. Za każdym razem byliśmy tam praktycznie sami, poza lokalesami, którzy tam mieszkali. Plaża jest położna pod klifem i aby do niej dojść trzeba pokonać 530 schodów. Zejście było bardzo proste, gorzej w drugą stronę ;) najlepsze są na niej baseny wodne, które tworzą się podczas odpływu. Widok niesamowity :) Plażowanie było uzależnione od przepływów i odpływów. Podczas przypływów woda podchodziła tak wysoko, że zalewało całą plażę. Wtedy jedyną opcją było zamówienie soczku w pobliskiej knajpie i oglądanie serferów :)
Tak jak wspomniałem we wcześniejszym wpisie Uluwatu jest Mekką dla serferów dlatego też można było ich spotkać na każdej plaży. Fale w tej części Bali są największe i dzieki temu mogliśmy obserwować zawodowców. Pod kieniec pobytu postanowiłem spróbować swoich sił i wziąłem kilka lekcji surfingu (oczywiście jak fale były bardzo małe i był ze mną instruktor:)) Jak na początkującego dawałem radę, instruktor był w szoku z moich postępów. Choć muszę przyznać, że nie raz spadłem z deski do wody i poczochrała mnie nie jedna fala co do przyjemnych rzeczy nie należy. Podczas jednego serfa znalazłem się w miejscu, w którym nie powienienem się znaleźć i poczochrały mnie dwie gigantyczne fale. Agatka widząc to z brzegu była równie zestresowana co ja. Nie zraziło mnie to i następnego dnia poszedłem ponownie :) Jednak mój respekt do oceanu jest jeszcze większy i tak zostanie.
Koło naszego "domu" była lokalna knajpa z przepysznym jedzeniem. Tak nam smakowało, że odwiedziliśmy ją praktycznie codziennie. Jej specjalnością było Nasi Campur czyli ryż, kurczak curry lub ryba, prażone orzeszki, placki kukurydziane, warzywa, oraz omlet z warzywami lub gotowane jajko w przyprawach. Taki przepyszny zestaw kosztował 15.000 rupii.
W związku z tym, że nasz pobyt na Bali wynosił 40 dni musieliśmy przedłużyć naszą wizę, która była na 30 dni. Trzykrotnie musieliśmy udaliśmy się do biura imigracyjnego aby uzyskać odpowiednią pieczątkę. Pierwszego dnia aplikowaliśmy o przedłużenie, drugiego dnia zapłaciliśmy (355.000 rupii za osobę), zrobili nam zdjęcia oraz pobrali odciski palców, trzeciego dnia odebralismy paszporty z przedłużoną wizą. Cała procedura trwała około półtora tygodnia. Podczas wizyt w biurze imigracyjnym musieliśmy być odpowiednio ubrani. Musieliśmy mieć pełne buty, zakryte kolana oraz ramiona. Bikini, spodenki kompielowe oraz klapki nie wchodziły w grę ;)
W okolicach Uluwatu znajduje się świątynia Uluwatu Temple, którą warto odwiedzić. Jest ona położona nad klifem i widok na ocean robi niesamowite wrażenie. Najlepiej jest wieczorem podczas zachódu słońca :)
Kolejnym fajnym miejscem, do którego warto się wybrać jest knajpa Single Fin, która także jest położona na klifie. Jest to jednak najlepsze miejsce, z którego można podziwiać Ocean Indyjski. W każdą niedzielę jest tam impreza, na którą schodzą sie tłumy.
W Ulu, przed praktycznie każdym małym sklepem gdzie można kupić różnego rodzaju napoje, są stoliki lub kanapy. Wieczorami przychodzą ludzie aby napić się piwa jak w pubie :). Atmosfera jest bardzo przyjazna i sprzyja poznawaniu nowych osób.
Jutro opuszczamy Bali i naszym kolejnym punktem na mapie jest Hong Kong, w którym będziemy 5 dni. Odwiedzimy tam naszych znajomych, Anię i Michała :). Jesteśmy prawie na finiszu ale to jeszcze nie koniec.