Tym razem zaprowadzono nas do poprawnego statku i o 8:30 wystartowaliśmy :)
Przed wypłynięciem wszyscy pasażerowie musieli założyć kamizelki ratunkowe, po czym nakręcono film. Byliśmy trochę zdziwieni rygorem choć przeczuwałem, że zaraz po wypłynięciu wszyscy je ściągną. Tak tez się stało:)
Łódka była dość mała, na dodatek były spore fale i trochę nami bujało. Na początku było dość zabawnie. Ułożyłem się wygodnie na swoim miejscu i jak tylko zasnąłem dostałem wodą jak z wiadra prosto w twarz, ku uciesze reszty pasażerów:) Później było coraz gorzej. O spaniu nie było mowy. Żołądki podnosiły nam się i opadały wraz z falami. Zestresowaliśmy się trochę gdy starsza pani, która siedziała na przeciwko nas zaczęła żarliwie odprawiać różaniec z zamkniętymi oczami i ręka skierowana ku niebu :)) Zaczęło bujać już tak mocno, że po kolei żołądki pasażerów nie wytrzymywały... Na szczęście w porę jedna osoba z obsługi zaproponowała nam żebyśmy przenieśli się na dach statku;) Było tam sporo osób, ale udało nam się znaleźć miejsce i reszta podróży minęła spokojnie:) Tym razem też dostaliśmy ciepły posiłek, mianowicie rybę z ryżem, która była równie przepyszna jak ostatnio:)
O 14:30 ku naszemu zdziwieniu zacumowaliśmy do San Jose, które jest na południu wyspy (mieliśmy zatrzymać się mniej więcej w połowie wyspy).
Trochę nam to skomplikowało dojazd, ponieważ okazało się, że stąd możemy dojechać tylko do miejscowości Calapan (50km od Puerto Galera), a podróż wydłuży się z dwóch do siedmiu godzin.
Nie mamy wyboru więc jedziemy za chwilę przeładowanym vanem za 450 peso za osobę, a towarzyszą nam dwie zapoznane na statku dziewczyny z Francji:)