Podróż do Calapan miała dobre i źle strony. Fajne było to, że jechaliśmy w ciągu dnia i mogliśmy zobaczyć wyspę i jej piękną roślinność. Było naprawdę zielono.
Minusem natomiast było to, że van był mocno przeładowany turystami jak i miejscowymi. Kiedy w połowie drogi w końcu się rozluźnilo i zrobiło się całkiem przyjemnie, van się zatrzymał i musieliśmy przesiąść się do jeszcze bardziej zatłoczonego :)
Przepakowanie trochę trwało ponieważ było naprawdę ciasno. Gdy usiadłem swoje kolana miałem pod brodą ;) Po kilku krotnych roszadach jakoś się zapakowaliśmy. Generalnie na fotelach przeznaczonych dla 3 osób siedziało 4 lub 5 i pamiętajmy, że wielkość siedzeń była pod Azjatów ;)
Gdy dotarliśmy do celu byliśmy bardzo zmęczeni i głodni. Wzięliśmy pierwszy nocleg, do którego przywiózł nas trzycykl o wdzięcznej nazwie "morning breez". Osoba, która to wymyśliła miała bardzo bujną wyobraźnię, ponieważ obiekt wyglądał jak więzienie; ) miejsce, które można nazwać recepcją było za podwójnymi kratami i szybą, a pani pracująca tam komunikowałasię przez mikrofon. W pokoju znajdowało się łóżko i wydzielona toaleta bez sufitu; )
Niestety nie mieliśmy wyboru, bo w okolicy nie było innych miejsc noclegowych, o hotelach nie wspominając;) przynajmniej cena była odpowiednia do warunków czyli 320 peso za 12 godzin;) Tak... to było miejsce gdzie cena za nocleg była za 12 lub 24 godziny;)
Na szczęście było gdzie zjeść oprócz tego nic.. Nawet rikszasz, który nas zawiódł do tego miejsca z portu sam nam powiedział żebyśmy następnego dnia pojechali do Puerto Galera, bo w Calapan nie ma co robić.
Do hotelu zalogowały się z nami dziewczyny z Francji i postanowiły się z nami z samego rana desantować do Puerto Galera:)