Podróż do Puerto Galera poszła bardzo sprawnie. Po wyjściu z hotelu trzycykl zawiozł nas na dworzec, a tam po chwili wsiedliśmy w lokalny autobus i odojechaliśmy (80 peso na osobę). Autobusy są mocno odpicowane, niby są chromowane ale nie do końca, jedno jest pewne wyróżniają się na drodze:)
W Peurto Galera zalogowaliśmy się w hostelu w centrum miasta wraz z dziewczynami z Francji. Pokój do największych nie należał, ale miał za to dobrą cenę, 420 peso za noc.
Przed hostelem była fajna knajpa, w której serwowali dobrą kawę (na Filipinach ciężko jest dostać dobrą kawę ponieważ w knajpach serwują tylko kawę 3 w 1.....). Nim się objżeliśmy, a spędziliśmy w knajpie cały dzień wraz z naszymi koleżankami poznając przy okazji Francuza, który mieszka na Filipinach od 15 lat. Był bardzo spragniony europejskiego towarzystwa ponieważ buzia nie zamykała mu się choćby na sekundę :)
W nocy na około 1h padł prąd w całej dzielnicy. Bez działającego wiatraka i okna w pokoju zrobiło się strasznie gorąco dlatego też momentalnie się obudziliśmy. Obsługa hostelowa powiedziała, że nie są w stanie z tym nic zrobić. W pokoju ciężko było wytrzymać i postanowiłem wyjść na zewnątrz. Z latarką w ręku doszedłem do głównej drogi i usiadłem na krawężniku. Czułem się jakbym był w ciemni. W promieniu kilku dziesieciu metrów nie bylo ani jednego światła, panowała totalna cisza. Przez następne 15 minut wpatrywałem się w niebo. Drugi raz w życiu widziałem tyle gwiazd na niebie. Widok był przepiękny i zapamiętam go do końca życia. Jednak awaria była po coś :).
Następnego dnia zmieniliśmy jednak lokum. Chcieliśmy uniknąć nieprzespanych nocy, a poza tym w naszej okolicy nie było plaży. Zapakowaliśmy się na skuter (400 peso za 24h) i pojechaliśmy do San Isidro wioski obok. Tam znajdowała się White Beach, plaża duża i ładna, ale brak jakiego kolwiek cienia utrudniał wylegiwanie się. Termomert w cieniu pokazywał około 35 stopni. Jak zawsze skuter w takich sytuacjach był bardzo pomocny, dzięki czemu pojechaliśmy na Talipanan Beach oddaloną o kilka kilometrów. Plaża bardzo nam się spodobała i spędziliśmy tam resztę dnia.
Trzeciego dnia wybraliśmy się do jednego z dwóch wodospadów znajdujących się w okolicy. Nazwy on niestety nie ma, ale znajduje się on bliżej wioski San Isidro w porównaniu do drugiego. Półtora kilometrowa trasa prowadziła wzdłuż prawie wyschniętej rzeczki. Standardowo klapki, w których byliśmy zdały egzamin choć na niejeden kamień się wdrapaliśmy :).
Wejście do wodospadu było płatne 20 peso od osoby. Na szczęście był sklepik, z chłodnymi napojami dzięki któremu uzupełniliśmy poziom płynów.
Pod wodospadem było jeziorko z lodowatą wodą, do którego od razu wskoczyliśmy :) Wodospad nie zalicza się do tych większych ale jest całkiem spoko, ze względu na fajną trasę i wodę w jeziorku według nas warto go zobaczyć.
Tego dnia kupiliśmy bilety na statek do Batangas City za 240 peso osobę na jutrzejszy dzień. Batangas jest przystankiem do Manili gdzie chcemy się dostać. Jedziemy tam do naszych znajomych Sylwii i Piotrka :)